czytasz
o grach i nie tylko

Co dalej z książką?

Piszę ten artykuł chyba już po raz siódmy czy ósmy. Dotąd za każdym razem trzymałem się planu, że opowiem po kolei, co mnie opóźnia, a potem podam nowy termin wydania „Projektowania przeżyć”. I za każdym razem, jak w zegarku, zanim skończyłem pisać artykuł, zdarzała się kolejna rzecz, która mnie opóźniała i przez którą trzeba było pisać artykuł od nowa.

Tym razem zabieram się do tego inaczej. Opowiem Wam o tym, skąd się takie opóźnienia biorą, i poprzestanę na paru przykładach, a potem opowiem, od czego zależy tempo dalszych prac. Jedno Wam gwarantuję na wstępie: książka powstaje i ukaże się.

 

Z czego żyje mikroprzedsiębiorca

Załóżmy, że macie takie marzenie, by stworzyć i wydać grę według własnego zamysłu. Załóżmy też, że spodziewacie się na niej zarobić, więc po premierze będzie już z górki. Na razie jednak gra musi powstać. Może być Wam do tego potrzebna pomoc innych osób i wsparcie marketingowe, ale przede wszystkim potrzebujecie czasu. Zakładając, że nie mówimy o bardzo skromnej lub awangardowej propozycji, w której zamiast ludzi występują kolorowe kwadraciki, a projekt mieści się na kartce z zeszytu, stworzenie gry może zająć Wam rok lub dłużej. W tym czasie musicie coś jeść, gdzieś mieszkać i tak dalej. Większość ludzi nie posiada wystarczających oszczędności. Na produkcję gry – jednej z tysięcy, jakie powstają każdego roku i w zdecydowanej większości nie zarabiają na siebie – raczej trudno dostać kredyt.

Alternatywą, z której korzysta między innymi Inżynieria, jest dywersyfikacja, czyli poszukiwanie możliwie największej liczby źródeł przychodu. Nasza przyszłość nie zależy od tego, czy dane przedsięwzięcie się powiedzie, bo zawsze mamy w rezerwie inne zajęcia. Sprawdzoną praktyką jest łączenie własnej działalności wydawniczej z pracą na zamówienie, w której ryzyko jest znacznie mniejsze, bo po prostu umawiacie się na coś z klientem, a potem wszystko zależy już tylko od rzetelności stron.

Problem w tym, że praca zlecona to nie quest z gry komputerowej. Klienci nie przychodzą do Was sami, bo Was nie znają. To Wy musicie zwracać się do nich.

Pół biedy, jeśli klient powie po prostu: „dziękujemy, nie jesteśmy zainteresowani”, tak jak nam powiedziały wszystkie studia, którym proponowaliśmy zostanie mecenasami „Projektowania Przeżyć”. Najtrudniejsza sytuacja – i najczęściej spotykana – polega na tym, że klient jak najbardziej jest zainteresowany, więc szykujecie dla niego ofertę, a potem… negocjacje grzęzną w przeszkodach. Mieliśmy już niedoszłych klientów, którzy rozmyślali się na godzinę przed podpisaniem umowy, gdy wszystko było już ugadane!

Poszukiwanie klienta samo jest pracą, tak samo jak tworzenie gry. Zużywacie pewną ilość czasu na każdy trop, a potem coś z tego wychodzi – albo nie.

 

Odrobina rachunku prawdopodobieństwa

W praktyce wygląda to mniej więcej tak:

  • Ktoś okazuje zainteresowanie Waszą pracą. Przygotowanie oferty zabiera Wam dwa tygodnie.
  • Decydowanie o tym, czy z tej oferty będzie umowa, zajmuje typowo tak z pół roku.
  • Szansa, że w ogóle coś z tego wyjdzie jest niewielka i zależy od bardzo wielu czynników, ale dla uproszczenia przyjmijmy, że wynosi 20%.
  • Jeśli oferta wypali, to macie z czego żyć przez następny rok i zostaje Wam trochę czasu na tworzenie własnej gry.
  • Jeżeli wypalą dwa oferty równocześnie, to już nie macie czasu na nic innego, ale za to dobrze zarabiacie.
  • Jeżeli wypalą trzy lub więcej ofert równocześnie, to na gwałt szukacie nowych współpracowników, bo inaczej się nie wyrobicie.

Z crowdfundingiem jest trochę inaczej: przygotowanie i przeprowadzenie kampanii zabiera kilka miesięcy, ale za to prawie od razu wiadomo, na czym się stoi. Dlatego z jednej strony bardzo lubimy crowdfunding, a z drugiej strony nie uruchamiamy kilku projektów crodwfundingowych naraz, po to żeby później wyrobić się z robotą.

Zamówienia działają zupełnie inaczej.

Załóżmy, że macie tylko jednego potencjalnego klienta. Przygotowujecie ofertę, czekacie pół roku i macie tylko 20-procentową szansę, że podpiszecie umowę. Jeśli się nie uda, to wysyłacie nową ofertę, znowu czekacie pół roku i znowu macie 80% ryzyko pudła. Prawdopodobieństwo, że poczekacie na zarobek cały rok, wynosi 64%. Półtora roku – 51%. Dwa lata – 41%. Lepiej już po prostu zrobić tę grę, na którą miały iść zarobione pieniądze, tyle tylko, że przecież nie macie pieniędzy, bo plan był taki, że zarobicie je na zamówieniach.

Dlatego nie wysyłacie ofert po jednej, tylko ile wlezie. Jeżeli przygotujecie ofertę nr 1, a zaraz po niej ofertę nr 2 dla innego klienta, i dopiero potem poczekacie na wynik negocjacji, to po pół roku macie 36% szansę na to, że będziecie zarabiać, a tylko 4% ryzyko, że wypalą obie oferty naraz. 36% to wciąż marna szansa, więc jeśli można uruchomić trzy oferty, to się to robi, bo to już nam daje 49% szansę na zarobek. Jeśli uda Wam się przygotować cztery oferty, to szansa wynosi 59%. Rośnie też szansa, że złapiecie dwa projekty naraz, bo wynosi już 15%. Ryzyko, że projektów będzie trzy, to 3%. Im bardziej zabezpieczacie się przed tym, że nie będziecie mieć z czego żyć, tym bardziej ryzykujecie, że podejmiecie się pracy ponad Wasze siły.

To, co nam się przydarzyło, jest dobitnym przykładem kaprysów prawdopodobieństwa. Jeszcze przed rozpoczęciem kampanii crowdfundingowej „Projektowania Przeżyć” próbowaliśmy rozpocząć nie jeden, nie dwa, lecz cztery projekty. Podczas kampanii wszystkie były uśpione dłużej niż pół roku i mieliśmy podstawy sądzić, że ci klienci w najbliższej przyszłości do nas się nie zgłoszą.

Inaczej mówiąc, byliśmy przekonani, że „Projektowanie Przeżyć” to nasz jedyny aktywny projekt i że to my będziemy decydować, czy weźmiemy od kogoś nowe zadanie, czy nie.

A jednak – wszystkie cztery „zawieszone” projekty „wróciły” do nas już w trakcie prac nad książką i zaczęły domagać się od nas wysiłku. Podstawowa zasada pracy zleconej, której się trzymamy, mówi, że jeśli tylko klient traktuje nas uczciwie, to my nie zostawiamy go na lodzie. Projekt, którego raz się podjęliśmy, można przekazać komuś innemu, ale nie można go zabić.

Czasami zdarza się też, że angażujecie się w coś małego, ale potem to zaczyna rosnąć w sposób, który nie zależy nie zależy ani od Was, ani od klienta. To nam się też zdarzyło:

  • Dwa lata temu zacząłem udzielać konsultacji wydziałowi Geodezji i Kartografii Politechniki Warszawskiej. To było małe, dorywcze i niezarobkowe zajęcie, taki wręcz mój wolontariacki wkład w rozwój nauki. A potem wydział uzyskał finansowanie sporego projektu i nagle zaczął potrzebować mnie na stałe. Wydział jest w tej samej sytuacji, co my: udaje się uruchomić tylko część projektów i nie wiadomo z góry, która część to będzie.
  • Rok temu zgodziliśmy się stworzyć na zamówienie małą grę o Stanisławie Moniuszce. Ten projekt zajął nam tylko miesiąc. Klientowi gra się spodobała, więc poprosił o przygotowanie wersji 2.0, która miała być znacznie ambitniejsza. Szczęśliwie ten projekt udało nam się przekazać zaprzyjaźnionym kolegom po fachu.
  • Uragun, gra, w stworzeniu której pomagam naszemu klientowi, była początkowo rozpisana na 8 miesięcy, bo miała być prościutką strzelanką. Potem znalazł się inwestor, więc budżet gry wzrósł i harmonogram się wydłużył. W styczniu rusza Early Access, premiera będzie prawdopodobnie w połowie 2020r.
  • Mało tego, ten sam klient podchwycił jeden z moich starych pomysłów na grę i zamówił przygotowanie wniosku do programu GameINN, który pozwoliłby go zrealizować. Przygotowanie tej oferty zajęło więcej czasu niż zwykle, bo około miesiąca.

Last but not least, na kilka miesięcy przed rozpoczęciem kampanii książki zapisałem się do partii politycznej. Po kilku miesiącach sądziłem, że już wiem, na czym polega działanie w partii i byłem przekonany, że mogę to robić w wolnych chwilach, w miarę możliwości. Potem jednak pierwszy raz w życiu zetknąłem się z kampaniami wyborczymi, i to od razu z trzema, jedna po drugiej. Okazało się, że to jest więcej pracy niż sobie kiedykolwiek wyobrażałem. Okazało się też, że nie jestem w stanie powiedzieć partyjnym współpracownikom, że ja dziękuję, ale to nie dla mnie, radźcie sobie beze mnie. Wszyscy byli przez półtora roku koszmarnie przepracowani i czułem, że nie mogę ich z tym zostawić. To jednocześnie największy błąd w całym moim życiu zawodowym i najważniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłem, żeby Polska była trochę lepszym krajem.

 

Nie ma tego złego

Zrobiliśmy wszystko, co możliwe, żeby z tych zwrotów akcji ugrać najwięcej jak się da dla Was. Najważniejsze wydaje mi się to, że najprawdopodobniej przez najbliższe kilka lat nie będziemy już organizować żadnych akcji crowdfundingowych, ponieważ nie będzie takiej potrzeby. Sfinansujemy projekty z tego, co zarobimy na zamówieniach. W pewnym momencie stało się to, na co czeka każdy freelancer: klienci zaczęli sami do nas przychodzić. Jesteśmy teraz dochodową działalnością i będziemy finansować własne projekty z zysku.

Dlatego jeśli nic nie wybuchnie to następne dwie pozycje po „Projektowaniu Przeżyć” będą darmowymi ebookami. Pierwszy z nich będzie rozbudowanym post-mortem „Uragun”. Drugi będzie dotyczył naszych prac współfinansowanych przez GameINN.

Jest też spora szansa na to, że opublikujemy grę planszową. Obecnie powstaje ona w ramach wspomnianego już projektu Politechniki Warszawskiej. Nasi playtesterzy są wobec niej entuzjastyczni, dlatego myślimy o jej wariancie komercyjnym.

Co do zaś „Projektowania Przeżyć”, to zawsze był, jest i do samego końca będzie nasz projekt priorytetowy. Spod jednej dużej sprawy, która mi przeszkadzała w pisaniu, czyli kampanii wyborczej, już się wygrzebałem. Moje największe zadanie w projekcie politechnicznym kończy się teraz, w grudniu. Z autorami „Uragun” jestem od początku umówiony na współpracę w częściowym wymiarze, właśnie po to, by mi ona nie przeszkadzała w pisaniu. Największy wpływ na naszą sytuację ma to, że już prawie od roku składamy wszystkim nowym klientom serdeczne przeprosiny i nie przyjmujemy nowych zamówień. Efekty tej praktyki są opóźnione, bo musimy jeszcze dokończyć projekty napoczęte, ale to dokańczanie dzieje się właśnie teraz.

Książka będzie się teraz stopniowo rozpędzała. Do końca grudnia chcę zamknąć jeden rozdział, a potem co miesiąc przynajmniej dwa kolejne. To oznacza, że książka będzie napisana w całości w połowie 2020 roku.

Dajcie znać w komentarzach, czy urządza Was następujący zabieg. Możemy podzielić książkę na dwa tomy (co i tak ma sens, bo trudno się trzyma w ręku 800-stronicową cegłę) i wydać je osobno. W takim wypadku pierwszy tom mógłby trafić w Wasze ręce już w marcu lub kwietniu. Cena dwóch krótszych tomów może być nieco wyższa niż cena jednego długiego, ale osoby, który wzięły udział w kampanii crowdfundingowej, oczywiście nic nie dopłacą.

 
Postępy „Projektowania Przeżyć” – edycja styczniowa
Ej, ale serio, co dalej?

a Ty co sobie myślisz?